Madryt. El Santiago Bernabeu. W
kolorystyce trybun przeważała biel, przeplatana czerwienią i granatem. Odwieczna
rywalizacja fanów Realu Madryt i FC Barcelony dała się zauważyć i tym razem.
Kibice „Królewskich” mieli przewagę liczebną – są u siebie. Jedno tylko niepokoiło
Madridistas – Święty Iker i jego powrót na murawę po dłuższej przerwie. Kilka
miesięcy wcześniej środowiskiem sympatyków piłki nożnej wstrząsnęła informacja
o chwilowym zawieszeniu kariery przez Casillasa. Powód – burzliwe rozstanie
bramkarza z jego wieloletnią partnerką Sarą Carbonero. Rozstanie, do którego
doszło tydzień przed planowanym przez parę ślubem. Mężczyzna po raz pierwszy
całkowicie stracił kontrolę nad swoim życiem i czuł, że nie udźwignie ciężaru
odpowiedzialności za drużynę i bramkę. Po tygodniach spędzonych w zaciszu
rodzinnego domu i samotnych treningach Iker postanowił wrócić na boisko. „Co
cię nie zabije, to cię wzmocni” – myślał ogłaszając swoją decyzję na
konferencji prasowej drużyny. Wiedział, że ma wsparcie w przyjaciołach z Realu
i trenerze, chociaż między nim i Mou różnie się układało. Wchodząc na murawę
zauważył wielki transparent „In San Iker we trust!” i poczuł, że musi
doprowadzić Real do zwycięstwa…
Tymczasem jedną z osób, która trzymała na trybunach ten manifest wsparcia,
była rudowłosa dziewczyna z Polski - Tośka (Antonina, piękne imię po babci, niestety zaakceptowane przez dziewczynę dopiero po wieeeeelu latach.)
- Nie wierzę, że tu jesteśmy! Tu, na Santiago Bernabeu, w
momencie powrotu Ikera! – pisnęła do swojej przyjaciółki, która dzielnie jej
towarzyszyła.
- Przecież od dawna planowałyśmy wycieczkę do Madrytu? Więc połączenie
jej z meczem twoich Królewskich było jedyną słuszną opcją, nie? Nie dałabyś mi
żyć, gdybyś to przegapiła. – brunetka przewróciła oczami.
- Nie przesadzaj, aż taka straszna nie jestem! – dziewczyna obruszyła
się lekko.
- Siostra, nie jesteś? Ty nie jesteś? A kto przeżywał jak mrówka okres
„urlop” Ikera i siedział całymi dniami w necie szukając jakichkolwiek
informacji o jego stanie psychicznym, fizycznym i bóg wie jakim jeszcze? Ty
masz kręćka na punkcie tego faceta!
- Oj tam, oj tam… - wybąkała Tosia, a jej policzki przybrały kolor
podobny do jej płomiennych włosów. Chciała odszczeknąć coś przyjaciółce, ale
właśnie w tym momencie Casillas przechodził koło ich sektoru i spojrzał w
stronę Polek. – Czy ja? Ja? Ja…?
- Nie, nie miałaś zwidów. Popatrzył się tutaj, a biorąc pod uwagę
fakt, że siedzimy w czwartym rzędzie – tak, bardzo prawdopodobne, że nas widział…
ODDYCHAJ, NA BOGA!
- Noprzecieżoddychamniewiemococichodzi. – dziewczyna pobladła na myśl
o tym, że jej autorytet w ogóle mógł na nią spojrzeć.
- Tak tak, oddychasz, a zaraz mi tu padniesz trupem. – zaśmiała się
brunetka. – Przecież ja doskonale wiem, co czujesz! Ale jak zaraz nie ogarniesz
to przepadnie ci mecz, na który tyle czekałaś, ej!
- Masz rację. Dobrze, ze chociaż ty trzeźwo myślisz. – przytaknęła
Tośka, po czym zaczęła krzyczeć na całe gardło – HALA MADRIIIIIIIIIID!
***
El Clasico tym razem przyniosło radość Madridistom. Królewscy wygrali
w rzutach karnych 5:3, a Iker pokazał, że powrócił na dobre i w wielkim
stylu. Nie mogłam uwierzyć, że widziałam
wszystko na własne oczy, w dodatku z najlepszą przyjaciółką u boku! Moi kochani
Królewscy, nigdy w nich nie zwątpiłam! I Iker… nasz Święty, a mój największy
autorytet. Żałowałam, że nie zdobyłyśmy miejsc w pierwszym rzędzie, byłby wtedy
tak blisko. Ugh, kobieto, o czym ty myślisz! Wybij sobie z głowy tę dawną
słabość.
- Halo, orientuj sięęę! – z zamyślenia wyrwał mnie głos mojej Sis.
- Co? Yyyy, no przecież cię słucham! Zapatrzyłam się na pierwsze
rzędy, chciałam zobaczyć kto złapał koszulkę Ikera. – starałam się wybrnąć. – A
za chwilę na ulicach Madrytu zacznie się wielka impreza! Kochana, ruszamy w
melanż!
O imprezach nie musiałam mówić Megan (tak, jej rodzice mieli fajny kaprys, wymyślając imię dla swojej pierworodnej) dwa razy, przeżyłyśmy razem
wiele durnych i szalonych chwil. Wspólnych skacowanych poranków nie licząc. Udałyśmy
się więc razem z tysiącami Madridistów pod pomnik bogini Kybele, gdzie zwykła
świętować drużyna. Czułam w kościach, że skończy się to masą Ikerowych
słitfoci, jak zawsze. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu, czułam się jak
w bajce. W dodatku przed nami roztaczała się perspektywa dwóch tygodni w
Madrycie, postanowiłam sobie, że zwiedzę to miasto wzdłuż i wszerz, łącznie z
wycieczką do Mostoles!
- O cholera… - pisnęła nagle Meg.
- Sis, co jest? – zapytałam, patrząc jak jej twarz na zmianę blednie i
rumieni się.
- Pamiętasz jak Ci mówiłam, że jakoś teraz BVB ma mieć zgrupowanie w
Hiszpanii? – przytaknęłam w odpowiedzi, a ona kontynuowała – No. To mają.
Teraz. Tutaj. W Madrycie. Dostałam smsa od znajomej, która widziała ich w
knajpie dziesięć minut stąd. O. MÓJ. BOŻE.
- No to na co ty jeszcze czekasz?! – wyszczerzyłam się – Leć tam! Ale
już!
- No ale… nie będziesz zła? Ze zostawię cię tutaj samą? W końcu ty
zawsze miałaś problemy z adaptowaniem się do dużej grupy ludzi.
- LEĆ, DO CHOLERY! Ja już swoich najukochańszych dzisiaj zobaczyłam,
nie mogę ci odebrać szansy, żebyś przeżyła to samo! Ja sobie tu jeszcze trochę
zdjęć porobię, a potem może skoczę na jakieś piwko albo spacer. Widzimy się w
hotelu!
- Dzięki, kocham cię!
No i moja Sis pognała w stronę przystanku. Naprawdę miałam nadzieję,
że niemiecka drużyna nie zwieje z tego pubu, zanim ona tam dotrze. To była
nasza mała pasja. Ona nauczyła się niemieckiego specjalnie dla ekipy z
Dortmundu, ja hiszpańskiego dla moich Królewskich. Trzymałam kciuki najmocniej
na świecie, robiąc zdjęcia świętującym Madridistom.
***
Zimne piwo po tak długim świętowaniu było największym ukojeniem. Siedziałam
w małym pubie i powoli sączyłam złocisty napój. W telewizji co chwilę
powtarzano wiadomość o zwycięstwie Realu. Cieszyłam się z całego serca i uśmiechałam
sama do siebie. W pewnym momencie spojrzałam na kelnera, który odwzajemnił mój
uśmiech. „Hala Madrid!” – krzyknął i ruszył w stronę osób czekających na
kolejne zamówienia. Chociaż byłam w tym mieście raptem od dwóch dni, czułam, że
pasuję tu idealnie. Pokochałam Hiszpanię od pierwszego wejrzenia. Zastanawiałam
się, jak mogłabym bywać tu jak najczęściej. Z zamyślenia wyrwał mnie męski głos,
z pewnością należący do rodowitego Hiszpana.
- To chyba twoje. – odwróciłam wzrok i ujrzałam dłoń podającą mi
mojego małego białego misia z wyszytym na brzuszku logo Królewskich.
- Tak, dziękuję. Musiał odpiąć mi się od torby. – podziękowałam,
pierwszy raz ciesząc się z tego, że już jakiś czas temu nauczyłam się języka.
Spojrzałam na mężczyznę, który zauważył moją zgubę. Miał piękne
brązowe oczy i ciepły szczery uśmiech. O cholera! Stałam twarzą w twarz z
Ikerem Casillasem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz